~~I~~
Nic nie zapowiadało, że ten dzień będzie inny niż reszta - w końcu zaczął się normalnie. Arte stała w kolejce w piekarni, starając się nie spóźnić na zajęcia - zbyt wiele ich już opuściła. No, ale przynajmniej miała powody. Śmierć matki zdawała się wystarczającą karą za głupie zachowanie, nie wytrzymałaby spojrzeń uczniów. Minął miesiąc i Arte miała nadzieję, iż wszyscy zapomnieli, nie chciała wysłuchiwać kondolencji, wyrazów współczucia...
- Co dla panienki? - spytał piekarz, uśmiechając się szeroko, pokazując przy tym dziury w zębach. Pomimo tego wydał się Arte niezwykle uroczy.
- Pączka z bitą śmietaną - odpowiedziała, także układając usta w uśmiechu. Matka twierdziła, że trzeba odwzajemniać każde uczucia i gesty.
W następnej chwili już pędziła zatłoczoną ulicą, przepychając się łokciami, próbując nie wytrącić zakupów staruszkom. Płaszcz unosił się za nią i trzepotał pod wpływem mroźnego wiatru, smagającego twarze przechodniów. Nikt jednak nie zwracał uwagi na pogodę czy biegnącą dziewczynę, której długie, ciemne włosy zasłaniały niebieskie oczy. No bo w końcu kim takim była? Córką pisarki, a nie pisarką. Na takie jak ona nie zwracano uwagi, póki nie wykazały szczególnych zdolności literackich. Arte oczywiście kochała czytanie, pisanie podobnie, ale utrzymywała w tajemnicy oba te fakty.
Pierwsze płatki śniegu zaczęły spadać z nieba pokrytego szarymi, kłębiastymi chmurami, zwiastującymi opady. Gdyby panowało lato, pojawiłyby się krople deszczu, lecz trwała zima i nic nie zapowiadało podróży w czasie.
Arte omal nie wpadła pod koła ciężarówki, kiedy przebiegała w pośpiechu przez ulicę, starając się nie upuścić plecaka. Robiło się coraz bardziej zimno, dziewczynie zabrakło tchu. Stanęła dosłownie na chwilę, a potem znów zmusiła nogi do ruchu. Nie wiedziała, że czeka ją niemałe rozczarowanie po dotarciu na miejsce.
Ziemię pokryła cienka kołderka bieli, śnieg tłumił widoczność i osiadał na każdym przedmiocie, stającym mu na drodze. Także na Arte. W tej chwili i ona była biała. Wiedziała, że powinna włożyć czapkę oraz szalik, w końcu słuchała prognozy pogody, a te zwykle się sprawdzają. No, w większości.
Szary kot przebiegł jej drogę, uciekając przed ogromnym, czarnym wilczurem. Arte stanęła psu na drodze i zaczęła tupać nogą, póki nie zawarczał i nie zawrócił. Kociak zniknął za rogiem, a dziewczyna podjęła bieg.
Kiedy zatrzymała się przed bramą uniwersytetu, niemal wrzasnęła z irytacji. Zamknięte z powodu remontu, uczniowie nie mają lekcji. Tylko skąd ona miała wcześniej o tym wiedzieć? Nie utrzymywała kontaktów ze znajomymi, nie chciała, nie umiała. Zbyt wiele działo się ostatnio w jej życiu. Zabójstwo własnej matki i zatuszowanie dowodów wiele ją kosztowało, na przykład wyrzeczenie się normalnego życia. Ale co mogła poradzić? Nie wiedziała, kim jest, to wszystko stało się pod wpływem impulsu.
Arte spuściła głowę i odwróciła się na pięcie, ruszając w drogę powrotną, pogryzając pączka. Straciła całą nadzieję na to, że kiedyś mogłaby być normalna. Nie teraz, nie po tym. Najpierw musiała dowiedzieć się, kim, u licha, była i czy da się ją uczłowieczyć, jeżeli takie słowo istniało. Śnieg zmienił wszytko na biało, nie przeszkadzał mu nawet wiatr, wiejący z zawrotną siłą i prędkością. Ciekawe, co się dzieje, że tak wieje, pomyślała Arte, przechodząc pod gmachem księgarni. Na wystawie stała książka jej matki.
„Zapomniani” Tammary Clarck! Kolejna książka bestsellerowej pisarki romansów paranormalnych już w sprzedaży!
Wszyscy wiedzieli, że matka Arte nie żyje, lecz za bardzo się tym nie przejmowali. Pokładali nadzieje w jej córce, która, ich zdaniem, już niedługo pokaże, na co ją stać. A Arte stać było na naprawdę wiele, na przykład kopnięcie wydawcy w goleń, jak to zrobiła uprzednim razem. Nie miała najmniejszej ochoty kontynuować historii matki, Arte nienawidziła tej powieści, zbyt wiele w niej było miłości, za którą dziewczyna nie przepadała. Niestety, nic nie mogła poradzić na to, iż nosiła panieńskie nazwisko swej rodzicielki. Ojca nigdy nie poznała, nie miała pojęcia, gdzie jest, wiedziała tylko tyle, iż żyje i ma się dobrze, bo przesyłał jej pieniądze.
Nagle Arte usłyszała strzały. Odwróciła się i ujrzała zamaskowanego mężczyznę. Na twarzy miał kominiarkę, w dłoni trzymał pistolet. Mężczyzna, klęczący przed nim, przebity był na wylot srebrną kulą, która leżała u jej stóp. Arte spojrzała na napastnika w chwili, kiedy ten ponownie wystrzelił w jej stronę. Złapała pocisk w powietrzu, tuż przed swoim czołem.
- Nigdy się nie nauczycie - rzekła, wypuszczając kulę.
Zaczęła iść w stronę mężczyzny, słysząc rozrywany materiał. Po chwili za jej plecami rozciągały się olbrzymie, lekko przeźroczyste skrzydła. Całe ubranie przesiąknięte było krwią, krople skapywały na ziemię, plamiąc chodnik. Przechodnie spoglądali na cale zajście z widocznym strachem w oczach. Zabójca zaczął się cofać, a Arte tylko lekko przekrzywiła głowę, jakby chciała przyjrzeć się sytuacji pod innym kątem.
- Przeklęta! - krzyknął facet i strzelił, ale dziewczyna się uchyliła.
Arte stanęła tuż za nim, po prostu pojawiła się znikąd. Nachyliła się i wyszeptała mężczyźnie do ucha:
- Dobranoc.
Wszystko trwało dosłownie chwilę. Dziewczyna ujęła jego głowę i skręciła kark, usłyszała tylko nieprzyjemny trzask kości, a potem uniosła się nad ziemią, plując na nieżyjącego już zabójcę.
Arte przymrużyła powieki, mrożąc wzrokiem zgromadzonych ludzi, po czym pomknęła w górę, chcąc ukryć spływające po policzkach łzy.
~~II~~
Języki ognia pochłaniały ubranie Arte, zabierając ze sobą dowody zbrodni. Poprzednim razem też się nie opanowała, też zabiła. Tylko dlaczego to przytrafia się właśnie jej?
Dziewczyna zerknęła za siebie, przyglądając się skrzydłom, powoli poruszającym się w ciemnościach. Rozproszone światło, bijące od ognia, sprawiało, że skrzyły się czerwonym blaskiem, choć w rzeczywistości były niebieskie. Dziwny proszek, przypominający brokat, spadał z nich, brudząc podłogę. Zdawały się cienkie, jednak w dotyku były grube i delikatne, wręcz śliskie. To jak dotykanie szlachetnego kamienia, delikatny, ale wytrzymały. Skrzydła te przypominały szafir. A poza tym jej oczy emanowały niezwykłym światłem. Teraz Arte białka miała przekrwione, rzęsy posklejane od łez, twarz mokrą. Tusz spływał po policzkach. Wiedziała, iż wygląda okropnie, ale w tej chwili się tym nie przejmowała. Samotnie siedziała w domu, słońce już dawno schowało się za horyzontem, spowijając świat, a raczej tę jego część, mrokiem.
Chciała umrzeć, naprawdę. Próbowała wszystkiego - przebijania się nożem, skakania z dziesiątego piętra, topienia. Nic nie pomagało, krew leciała jej tylko w chwili wychodzenia skrzydeł. Pamiętała pierwszą przemianę, miała piętnaście lat, jej matka najwyraźniej wiedziała, co się stanie, bo zamknęła ją w klatce. Tak, w prawdziwej, stalowej klatce! Myślała wtedy, że umrze, że nie wytrzyma tego wszechobecnego bólu, pulsowania w plecach... A potem wszystko ustało i miała skrzydła, te same co w tej chwili. Z każdą przemianą było coraz lepiej, a stawało się tak pod wpływem emocji, jednej myśli. Matkę zabiła odruchowo, kiedy ta oznajmiła, że chce napisać książkę, opowiadającą całemu światu o przypadłości córki. Arte nie mogła pozwolić jej na ten czyn, a że wszystko stało się zbyt szybko... Postanowiła upozorować wszystko na samobójstwo. O dziwo, nie zżerały ją wyrzuty sumienia, po prostu to zrobiła.
Arte była maksymalnie skupiona na każdym, nawet najmniejszym szmerze, dlatego nikogo nie zdziwiłby fakt, iż dosłyszała czyjś oddech, wchodzący po schodach na piętro. Szybko przylgnęła do ściany, starając się zmusić do nie zaczerpnięcia powietrza. Zaskoczy napastnika, skręci kark, zabije.
Kroki stawały się wyraźniejsze, potem Arte poczuła zapach ziemi i krwi, z całą pewnością nie pochodzący od niej. Chwilę później pokój zalało dziwne, fioletowe światło. Z początku czarnowłosa nie rozumiała, skąd pochodzi, ale potem ujrzała tajemniczą postać.
Dziewczyna, nie starsza od niej, o fioletowych włosach, zielonych oczach oraz skrzydłach jak u wróżki o odcieniu identycznym jak jej loki. Stała tyłem, lecz Arte doskonale widziała tył białej, letniej sukienki oraz czarnej marynarki z przecięciami. Obca odwróciła się na pięcie i ujrzała Arte z wysoko uniesioną ręką, w której trzymała pogrzebacz do kominka. Dziewczyna przewróciła oczami, kładąc dłonie na cienkiej talii.
- Rany, nikt mi nie powiedział, że będziesz chciała mnie zabić - zachichotała, zupełnie jak jakaś nastolatka. Głos miała odrobinę zbyt piskliwy. - A teraz zostaw to, bo zrobisz sobie krzywdę.
Arte ze zmieszaną miną opuściła rękę. Czuła się dość dziwnie, jakby ta obca działała na nią w sposób, którego nie mogła zrozumieć. Cóż, Arte stwierdziła, że wygląda sto razy gorzej niż nieznajoma. Nie przejmowała się wyglądem, w końcu nie miała po co, więc na nogi wsunęła ciemne dżinsy, a na górę biały t-shirt poplamiony farbą. O włosy też nie dbała, bezładnie opadały na ramiona. W pewnym sensie ta dziewczyna jej imponowała, a na pewno ją intrygowała. Zdawała się przyzwyczajona do skrzydeł wyrastających z pleców.
- Biedna dziewczynka - powiedziała obca, podchodząc do Arte i odgarniając jej kosmyk włosów z twarzy. - Musi ci być ciężko... Za to pięknie zabijasz, doprawdy! - Fioletowowłosa klasnęła w dłonie, nie ruszając się z miejsca. - Widziałam dzisiejszą akcję z tym facetem, niezła jesteś. Zresztą nie tylko ja tak sądzę, reszta też. Zadziwiające, że o tobie nie wiedzieliśmy! Rada prowadzi spis wszystkich Smoków i ich Lavia...
- Przystopuj - przerwała. - Po pierwsze, nie rozumiem ani słowa z tego całego monologu. Po drugie, wytłumaczysz mi, kim jestem?
- Chcesz powiedzieć, iż nie masz zielonego pojęcia, kim jesteś? - Obca uniosła brwi, a Arte pokiwała głową. - Pół wróżką, pół upadłym aniołem, czyli mówiąc krótko - Lavia. Żyjesz tylko dzięki Smoczemu Dziecku, które opuszcza swoje jajo w chwili twojej pierwszej przemiany. Wiesz, coś jakbyście na wieki zostali połączeni krwią i tak w rzeczywistości jest. W żyłach Lavia płynie smocza krew, a dokładniej krew jednego ze smoków, tego, który jest ci przypisany.
Arte starała się zrozumieć, co dziewczyna do niej mówi, składając to w całość, a proste to nie było. Obca strasznie szybko wyrzucała z siebie słowa, jakby kaleczyły ją w język.
- Och, ależ gdzie się podziały moje maniery? - wykrzyknęła, kręcąc głową, wprawiając tym samym loki w ruch. - Nazywam się Charlotte, mam sto pięćdziesiąt lat i nikt nie traktuje mnie poważnie, bo zachowuję się dziecinnie. Przynajmniej według Rady. Ci, z którymi po ciebie przyszłam, są okej, pozwolili mi cię przyprowadzić. Wiesz, jak mało żeńskich Lavia się ostatnio rodzi? To dobijające obracać się w towarzystwie samych chłopców.
Arte zaczynała ją lubić. Ciągle gadała, nie zwracając uwagi na to, jakie słowa wychodzą z jej różowych, ładnie wykrojonych ust. A poza tym sprawiała wrażenie uroczej. Doprawdy, Arte pierwszy raz spotkała na swej drodze tak charyzmatyczną osobę, jaką była Charlotte.
- Artemida - przedstawiła się, uciekając wzrokiem w bok. Nienawidziła swojego imienia, uważała je za prawdziwy pech, denerwujące przyzwyczajenie matki, starającej się stworzyć kolejną książkową postać. - Jednak wołają Arte.
- Wołają? Tak jak do zwierzaka? - Charlotte zdawała się naprawdę zaintrygowana słownictwem, panującym w dwudziestym pierwszym wieku. No tak, pomyślała Arte, ona pochodzi z czasów epoki wiktoriańskiej.
- Zwracają się tak do mnie - poprawiła się Arte, unosząc kąciki ust w nikłym uśmiechu. - I co, te wszystkie Lavia przechadzają się ulicami wśród normalnych ludzi?
Charlotte zachichotała, przywodząc jej na myśl dziewczyny z ogólniaka, zachowujące się w ten sposób w obecności starszych chłopców. Tyle że w chichocie tej dziewczyny czaiło się coś przyjemnego, ciepłego, a nie zwykła głupota.
- Skądże! Mamy swój własny świat, w którym żyje większość stworzeń podobnych do nas. Wiesz, wampiry, wilkołaki, wróżki, upadłe anioły, Nephilim... Masa ich jest w Parthee.
- Parthee? - powtórzyła Arte, podchodząc do wygasającego kominka.
- Tak nazywa się główne miasto Trzeciego Równoległego Świata, zwanego również Domem Cieni. To tam po niebie latają smoki, którym zostaliśmy przeznaczeni... Och, musimy się tam udać jak najszybciej! Bez swojego smoka nie zdołasz kontrolować przemian i będziesz krwawić! - Charlotte chwyciła Arte za nadgarstek i z niezwykłą siłą pociągnęła w stronę schodów, a potem nimi na dół.
W salonie i kuchni panowały egipskie ciemności, gdyby nie blask bijący ze skrzydeł Lavia, nie widziałaby niczego. Przy stole siedziało trzech mężczyzn, wszyscy ubrani na czarno z szarymi skrzydłami. O dziwo, tylko Charlotte świeciła. Arte poczuła się nieswojo, czując na sobie ich zaciekawione spojrzenia. Co było w niej takiego niezwykłego? Że zabiła? Tak, dwa razy i wyszło jej to doskonale, Arte podpisuje autografy!
- Panowie, poznajcie Artemidę, to właśnie ona skręciła kark mężczyźnie na ulicy. - Charlotte zdawała się nie posiadać skrupułów i naprawdę mówić to, co jej ślina na język przyniesie, bez zastanowienia się nad stosownością słów.
Jeden z nieproszonych gości wstał, a jego oczy zalśniły błękitem, kiedy zbliżył się dostojnym krokiem, ujął dłoń Arte i ucałował ją, jak to robili dżentelmeni w odległych czasach, zapewne jego dzieciństwa.
- Michael Grey do panienki usług - rzekł grubym, lecz przyjemnym głosem. - Przypomina mi panienka nimfę.
- Daj spokój, Michael, nie mieszaj jej w głowie! - Charlotte trzepnęła chłopca w ramię. - Każdy wie, że nimfy nie mają skrzydeł! Aniołem być też nie może, gdyż nie dostrzegłam piór.
- Och, Lotti, wzięcie cię na misje to ogromny błąd - odezwał się drugi mężczyzna przy stole, a towarzysze mu zawtórowali. - Niszczysz zabawną atmosferę.
Charlotte uniosła jedną, idealnie wydepilowaną brew, wykonując skomplikowany ruch ręką. W tej samej chwili Lavia złapali się za brzuchy, spadając na ziemię. Wyglądali, jakby dostali jakiegoś ataku drgawek, miotali się, trzęśli, z ust uchodziła im piana. Arte aż się wzdrygnęła.
- Tak się kończy zadzieranie z Charlotte, panowie - rzuciła, a ofiary dziewczyny leżały bez ruchu. Lavia podeszła do Arte. - No, co powiesz na wycieczkę do Parthee?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz