Opowiadanie pisane od początku po raz drugi, nie mogłam zostawić go w takim opłakanym stanie ;c
Rozdział Pierwszy
Cece usiadła na ławce i otworzyła gazetę na stronie z ogłoszeniami. Słońce akurat królowało na niebie i ani śniło o oddaniu swego miejsca jakiemuś obłoczkowi. Mówiąc jaśniej, wszystko zaczynało płynąć przed oczami dziewczyny.
Nie znała za dobrze miasta. Mieszkała tu dopiero od dwóch tygodni i rzadko kiedy wychylała nos za drzwi swojego pokoju w akademiku Zachodniej Akademii. Tym razem decyzję podjęła szybko. Spakowała najpotrzebniejsze rzeczy i wyniosła się z tego przeklętego miejsca. Winne tego były jej sąsiadki - „miłe i słodkie” studentki ekonomii. Strasznie jej dokuczały z powodu stypendium oraz profilu, który wybrała. Cece doskonale wiedziała, że tak będzie, jednak chciała spróbować. Nie udało się, więc postanowiła znaleźć jakieś miłe, jednak niedrogie lokum, gdzie mogłaby się w ciszy i spokoju uczyć.
Dziewczyna zaczesała swoje kasztanowe włosy do tyłu, założyła nogę na nogę, po czym wyjęła telefon i wpisała pierwszy numer z ogłoszeniem w zachodniej części miasta. Miła staruszka, która odebrała telefon, powiedziała, że ogłoszenie jest nieaktualne. Z każdą kolejną liczbą traciła wiarę. Nikt nie miał wolnego pokoju.
Cece odetchnęła głęboko i przeczytała ostatnie linijki tekstu.
Jeśli szukasz cichego i spokojnego miejsca, zadzwoń! Trójka lokatorów czeka właśnie na Ciebie!
Stwierdziła, że nadawca mógł postarać się nieco bardziej, ale westchnęła i wklikała numer.
Pierwszy sygnał. Kto wie, może tym razem się uda?
Drugi sygnał. Jest wcześnie... Jeszcze pewnie śpią...
Trzeci sygnał. To nic nie da, totalna beznadzieja.
- Halo? - Zaspany, męski głos pojawił się w słuchawce tak niespodziewanie, że Cece upuściła gazetę. Wyprostowała się i wbiła wzrok w rosnące drzewa.
- Dzień dobry - odezwała się ochoczo, nie chcąc tracić wiary. - Dzwonię w sprawie ogłoszenia... Czy nadal jest aktualne?
- Co? Ach. - Cece wstrzymała oddech. - Jasne, nikt się jeszcze nie zgłosił - powiedział, ziewając, przez co przeciągnął samogłoski w ostatnim wyrazie.
- W takim razie jestem chętna!
- Przyjdź na Wood Strip, numer domu to dwanaście, w końcu to nie rozmowa na telefon. Do zobaczenia.
Pip. Pip. Pip.
Cece roześmiała się ze szczęścia. Wtedy właśnie przechodziła kobieta z psem. Spojrzała na zielonooką jak na szaleńca, zaś zwierzak zawtórował właścicielce szczekaniem. Dziewczyna wystawiła język w stronę czarnego pudelka.
Tak, udało się! Na jakieś dziewięćdziesiąt procent uwolni się od tych żmij i będzie miała święty spokój. Jak dobrze pójdzie, skończy studia dziennikarskie i znajdzie pracę w gazecie. Może nawet przyjmą ją do tej okolicznej, kto wie?
Dziewczyna z uśmiechem wystukała numer na taksówkę i podśpiewując ruszyła w stronę pobliskiej lodziarni.
***
Cece wysiadła na ulicy pełnej identycznych domów. No, może nie całkiem identycznych. Różniły się przede wszystkim kolorem. Po kilku sekundach dokładnej obserwacji stwierdziła, że ułożenie okien i drzwi w każdym mieszkanku jest inne.
Spojrzała na brązowy domek z werandą, bluszczem obrastającym drewniane, smukłe kolumny (zamierzony efekt czy lenistwo?) oraz czerwonym dachem. Po prawej stronie od drzwi stał bujany fotel i stolik. Numer na ciemnej tabliczce wskazywał dwunastkę. Czyli zlazła się w odpowiednim miejscu.
Już po raz kolejny zaczesała włosy do tyłu. Robiła to nieświadomie w chwilach stresu. Odetchnęła jednak i przeszła przez furtkę w płocie, który sięgał jej do piersi. Lekko zaskrzypiała, kiedy ją popchnęła, ale odgłos wydał się Cece nawet przyjemny.
Z każdym kolejnym krokiem obawy dziewczyny znikały. Gdy pukała do drzwi swoją niewielką dłonią, nie bała się ani trochę. To był jej znak rozpoznawczy; strach ulatniał się równie szybko, co przybywał, a może nawet i szybciej. Wystarczała bowiem myśl, że nie ma już odwrotu.
Choć Cece wcale nie była krasnoludkiem, ponieważ mierzyła sto sześćdziesiąt dwa centymetry, to musiała zadrzeć głowę do góry, aby spojrzeć w twarz właścicielowi domu. Sięgała mu ledwie do długiej, smukłej szyi.
Chłopak... Nie, to określenie całkiem nie pasowało. Młody mężczyzna, o! A więc młody mężczyzna miał na sobie biały, najzwyklejszy podkoszulek. Nie to, żeby Cece spodziewała się czegoś bardziej eleganckiego! Na szyi dziewczyna dostrzegła rzemyk, na nim zaś metalowego węża sunącego ku gardle. Miał ostre rysy, które w większości przypadków odstraszają. Tu jednak było zupełnie inaczej i zgrywało się z lekkim zarostem. Ciemnobrązowe włosy sięgały lekko za ucho, jednak wycieniowanie ich sprawiło, że chłopak nie wyglądał jak wszyscy bezstylowi faceci. Do tego oczy. Niezwykle niebieskie. Cece widziała takie pierwszy raz w życiu.
Młody mężczyzna oceniał jej wygląd. Poznała to po beznamiętnym wyrazie jego twarzy oraz dłoniom w kieszeniach. Przez ostatnie dwa lata często się z tym spotykała. Nie miała już więc nic przeciwko, przywykła.
- Dzień dobry - odezwała się dziewczyna, cofając o krok, aby móc dokładniej widzieć właściciela. - Nazywam się Cecilia Blackfrou i dzwoniłam w sprawie ogłoszenia.
- James - rzucił, po czym odwrócił się i kazał jej iść z sobą gestem dłoni.
Zielonooka wzruszyła ramionami i podążyła za chłopakiem, wycierając spocone dłonie o granatowe dżinsy.
Dom był ładny. Już w korytarzu dostrzegało się ręcznie żłobione dekoracje w kształcie polnych kwiatów. Dalej, w przedpokoju, ciemnożółte, drewniane ściany pasowały idealnie do dwóch olbrzymich luster w ciemnych oprawach. Kiedy dziewczyna zerknęła w jedno, dostrzegła swoją zmieszaną twarz. Niedobrze.
Salon został urządzony prosto. Brązowa kanapa, ława, dwa fotele oraz telewizor. Potem Cece zauważyła jeszcze półkę na książki. Stała tam co najmniej setka powieści fantastycznych.
Na kanapie siedział blondyn nagimi stopami oraz wytartymi spodniami, obok niego zaś brunetka z zielonymi oczami. Były zupełnie jak Cece. Duże, okrągłe z mnóstwem ciemnych rzęs oraz ciemniejszą obwódką wokół jasnej, niemal trawiastej tęczówki.
- Poznajcie... Cecilię? - Brązowowłosy chłopak wskazał dłonią na Cece. - To ona starać się będzie o pokój.
- Wielkiej konkurencji nie ma - stwierdziła dziewczyna, poprawiając czarną grzywkę.
- To jest Philip oraz Roxanna...
- Roxy, jestem Roxy - poprawiła go.
- Tak, to Roxy. Nie przepada za pełnym imieniem. - Niebieskooki spojrzał na Cece z powagą. - Ten dom należał do babci Philipa, dostał go w spadku. Musisz więc wiedzieć, że chłopak śpi do południa, więc jeśli rzeczywiście chcesz tu mieszkać, radzę chodzić na paluszkach, bo zostaniesz zjedzona.
- Wcale nie! - zaprotestował Philip, zakładając ręce na piersi. - Lubię spać, ale nie zjadam ludzi, kiedy mnie obudzą! Zresztą - blondyn machnął ręką - on i tak postawi na swoim.
- Jaka byłaby cena? – zapytała Cece, całkiem odrzucając zmieszanie. W swoim zawodzie musiała umieć porozumiewać się z ludźmi.
- Cóż, mówiąc szczerze musiałabyś po prostu zrobić zakupy dwa razy w tygodniu i ugotować obiad - stwierdziła Roxy, wzruszając ramionami. - No i dokładać się do rachunku za wodę oraz prąd.
- Tylko?
- Raczej. W końcu za ten dom nie musimy wcale płacić. - Blondyn podrapał się w tył głowy. - Chyba że babcia narobiła za życia długów i będziemy musieli je uregulować... Ale ta kobieta nawet telewizji nie ufała, więc wątpię w jej kontakty z czarnymi charakterami.
- Siedziała w kuchni i słuchała radia - wtrąciła czarnowłosa.
- I robiła pyszne naleśniki - dodał James.
Najwyraźniej cała grupa znała się jeszcze ze szczenięcych lat. Cece schowała ręce za plecami. Naprawdę ciężko jej było nawiązać z kimś przyjaźń. Bała się, że zostanie sama.
- To jak, jesteś chętna?
- Czemu nie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz