Londyn, Anglia, 2000 rok.
Śnieg powoli zasypywał ulice, ludzie chowali się w domach, modląc o to, by przeskok do nowego tysiąclecia był jednak możliwy. Ale nie wszyscy mieli takie obawy. Po chodniku szła kobieta ubrana niezwykle delikatnie. Letnia sukienka przylepiła jej się do ciała, ramiona oraz jasne włosy pokrywała cienka warstwa białego puchu. W rękach trzymała niewielkie zawiniątko. Czarne włosy dziecka zakrywały niemal całą twarz, lecz dziewczynka śmiała się, wystawiając język, aby złapać śnieżynki.
Kobieta stanęła przed niezwykle dużym budynkiem z szarego kamienia. Zdawał się stary i niezwykle ważny, jakby spowijała go jakaś tajemnica. W pewnej chwili jego drzwi otwarły się, a zza nich wyjrzała dość młoda, ciemnowłosa dziewczyna otulona grubym swetrem. Zbiegła po schodach, chwyciła gościa za ramię i zaprowadziła siłą na górę, po czym zamknęła drzwi.
- Co ty tu robisz o tej porze?! – Właścicielka domu sprawiała wrażenie wściekłej. – I to w takim stanie… Zaraz, to ona? – Kobieta nie odpowiedziała, po prostu ledwie dostrzegalnie kiwnęła głową.
- Nie mogę jej zatrzymać, będą chcieli ją zamknąć i wykorzystać – odezwała się cichym, jękliwym głosem, wpatrując się w dziecko, które w tej chwili ssało własny kciuk. – Artemida, tak brzmi jej imię.
- Artemida… Czy to nie grecka bogini łowów? – Ciemnowłosa uniosła idealne brwi. – Chcesz mi powiedzieć, że to maleństwo zostanie Królową Śmierci?!
Matka kiwnęła głową, wręczając gospodarzowi zawiniątko, w jej oczach błyszczały łzy.
- Zaopiekuj się nią, spraw, iż nikt nie dowie się o jej zdolnościach, o tym, kim naprawdę jest. Mój czas dobiega końca, oni mnie wkrótce zabiją. – Musnęła kciukiem policzek dziewczynki, a ta uśmiechnęła się słodko. – W dniu piętnastych urodzin przemieni się po raz pierwszy. Dwudziesty drugi października, zapamiętaj.
- W porządku, zrobię wszystko co w mojej mocy, aby ukryć Artemidę, możesz mi wierzyć.
Jasnowłosa skłoniła się nisko, a gdy się wyprostowała, za jej plecami rozpostarte były olbrzymie, krwistoczerwone, pierzaste skrzydła. W następnej chwili Anioł Śmierci leciał ponad miastem, a jego twarz ociekała kryształowymi łzami. Świadomość, iż nigdy więcej nie ujrzy córki zraniła ją mniej niż fakt, że w niedługim czasie odbiorą jej życie.
świetnie! Jak zwykle xdd... kocham twój styl pisania ;3
OdpowiedzUsuńWzruszyłaś mnie, nawet ciastka nie pomogły :'c
Weny!
P.S. mogłabyś usunąć weryfikację obrazkową?